Vandrovec.net

Vítejte v krajině, kde cizák zahyne

Užijte si karanténu s Andrzejem Pilipiukiem, který hovoří o technologiích #FUCK

Tablet łupkowy analogowy

Dziś Fabryczny Uniwersytet Czasu Kwarantanny wraz z Andrzejem Pilipiukiem opowiada o dawno zagnionych technologiach :)Więcej opowieści i ciekawostek znajdziecie w książkach autora:https://www.swiatksiazki.pl/catalogsearch/result/?q=Pilipiuk#FUCK

Zveřejnil(a) Fabryka Słów dne Středa 8. dubna 2020

Další příběhy a zajímavosti najdete v autorských knihách:
https://www.swiatksiazki.pl/catalogsearch/result/?q=Pilipiuk


Další z nejnovějšího příběhu Andrzeje Pilipiuka. Máte jedinečnou možnost vidět text před editorem a korekcí. #andrzejpilipiuk #FUCK

***
Przyszły muzealnik klnąc w żywy kamień pościągał wszystkie kartony, pokwitował i sapiąc z wysiłku jak parowóz pownosił do pałacu. Tam ładne kilka godzin składał wszystko do kupy. Gdy skończył musiał przyznać że efekt nie wygląda wcale źle. Przyniósł fanty oraz plik karteczek z podpisami, rozłożył po galotach… Zagryzł wargi. Nieliczne pamiątki zagubiły się w przestrzeni…
Trzeba będzie napisać do jakiejś dużej jednostki wojskowej – pomyślał. – Gdyby udostępnili nam kilka przewierconych karabinów, pepeszy, temu podobnych zbędnych już wojskowych gratów… Szczeknęły drzwi wejściowe. W Progu pojawiał się stary kamerdyner. W dłoni trzymał paczkę herbaty, na ramieniu powiesił wypchana czymś siatę na zakupy, a z kieszeni marynarki wystawała szyjka butelki zatkanej zwitkiem papieru gazetowego.
-Fiu fiu! A to nieźle jak widzę się pan przyłożył… – pochwalił. – Będzie muzeum jak ta lata… Ano właśnie jak pana nie było zaszła babina i eksponat przyniosła. Nie chce pieniędzy ale prosiła jakby pan ładny dyplom uznania z podziękowaniami za przekazanie…
-Oczywiście!
-Mam tu jej imię i nazwisko zapisane…
-A co przyniosła? – zaciekawił się Rosół.
-Pamiątkę po tym waszym Kukule… Autentyczną… A ło! – wydobył z siatki dziwaczny ceratowy worek a doszytymi hakami i kawałkiem paska.
-Do czego to niby służyło? – zadumał się muzealnik. – Zaraz… Przecież wdziałem identyczne w muzeum etnograficznym. – Przecież to taka torba w której Cyganie noszą pod płaszczem kradzione kury!
-A bo ja wiem do czego to? Znalazła jak chatę Kukuły rozbierali. Skoro to taki bohater to przecież kur nie kradł. Może nosił w środku coś innego? Zające upolowane dla oddziału, prowiant, albo i granaty – uśmiechnął się krzywo kamerdyner.
-Torba na amunicję towarzysza Kukuły… To może być ciekawy element ekspozycji…

 


Andrzej v karanténě hovoří o hlubinách! #FUCK

Andrzej Pilipiuk i ciekawostki z masy perłowej

Dziś Fabryczny Uniwersytet Czasu Kwarantanny wraz z Andrzejem Pilipiukiem opowiada o skarbach z głębin :)Więcej opowieści i ciekawostek znajdziecie w książkach autora:https://www.swiatksiazki.pl/catalogsearch/result/?q=Pilipiuk#FUCK

Zveřejnil(a) Fabryka Słów dne Pondělí 6. dubna 2020

Další příběhy a zajímavosti najdete v autorských knihách:
https://www.swiatksiazki.pl/catalogsearch/result/?q=Pilipiuk

 


Další ukázka z nejnovějšího příběhu Andrzeje Pilipiuka #andrzejpilipiuk #FUCK

Máte jedinečnou možnost vidět text před editorem a korekcí. Užijte si lahůdku…

***

Kij wytoczony z grabowego drewna był jeszcze całkiem mocny. Muzealnik wbił go w szczelinę. Po kilku nieudanych próbach podważył. Płyta nie była lekka ale nie była też przesadnie ciężka. Odwalił ją na bok. Przed sobą miał wlot szybu, metr pionowo w dół a potem schodki w ciemność… Poświecił latarką. Z tunelu zionęło zapachem stęchlizny i wilgoci.
Wszedł po kilkudziesięciu stromych schodkach i stanął na dnie lochu. Światło słabej latarki wydobyło z mroku długachny półkoliście sklepiony tunel z cegieł. Dno było pokryte mułem, ale nigdzie nie stała woda. Muzealnik przypomniał sobie gadki miejscowych o duchach. Przełknął nerwowo ślinę.
-Może lepiej przyjść tu z kimś? – pomyślał. – We dwójkę raźniej i bezpieczniej… W razie jakiegoś zawału albo coś…
Spojrzał na sufit ale ten jak na złość trzymał się mocno jak wczoraj wymurowany. Żadnego pretekstu by zrezygnować z wyprawy… Latarka świeciła mocno i jasno. Dno tunelu było mocne i stabilne. Ruszył przed siebie. Echo niosło tupot jego butów. Zdenerwował się, próbował stawiać stopy jak najdelikatniej ale bez skutku. Buciory wybijały istnie werble.
-Przecież idąc po błocie nie powinny w ogóle wydawać dźwięku! – zirytował się.
Zatrzymał się. Przez chwilę słyszał jeszcze człapanie a potem ucichło. Poczuł zimny pot na karku.
To tylko echo… – wziął się w garść. – Wrócił z opóźnieniem dźwięk który sam wywołałem. Taki efekt akustyczny. Ciekawy, ale to nic wielkiego.
Obejrzał się by ocenić ile już przeszedł. Ale nie zobaczył żadnego poblasku dziennego światła. Światło latarki gubiło się w mroku. Ruszył dalej. Tunel zdawał się nie mieć końca. I nagle przed sobą zobaczył ścianę. W bok odchodził jeszcze węższy chodnik zakończony schodkami.
Do biblioteki tędy… W zasadzie to bardzo ciekawe i historyczne miejsce – uświadomił sobie. – Tędy ludzie Kukuły… Eeee… to znaczy jacyś partyzanci weszli do pałacu by zamordować SS-mana terroryzującego całą okolicę – pomyślał.
Zaczął wspinać się w górę. Faktycznie po chwili drogę zagrodził mu stos jakichś gratów. Oświetlił je. Zniszczone półki regałowe ozdobione zaśniedziałymi mosiężnymi tabliczkami „jeografia”, „historia” „dzieje sztuki”.
To porozbijane regały biblioteczne – uświadomił sobie.
Zawał piętrzył mu się nad głową. Od dołu nie widział niczego ciekawego. Gdy wchodził do lochu oczyma wyobraźni rysował sobie książki, obrazy, wielki globus jaki widział w bibliotece pałacu w Nieborowie… A tu figa. W dodatku nie było szans wspiąć się wyżej i poszukać ciekawych fantów na stosie tej sterty. Czuł że jeśli wyciągnie choćby jedną dechę, całe zawałowisko runie na niego jak lawina. Cofnął się pół kroku. Sterta nad nim zatrzeszczała złowieszczo. Zszedł jeszcze dwa stopnie. Znów usłyszał niepokojące trzaski. Instynkt podpowiadał mu żeby uciekać. Zarazem czuł dziwną obawę przed ponowną wędrówką tunelem.
Gdybym zaczepił pasek o którąś z grubszych desek, potem szarpnął i rzucił się po schodach w dół, to wszystko runie – zadumał się. Wtedy przelezę jakoś i przebiję zamurowaną ścianę do biblioteki… Stos zaskrzypiał zupełnie jakby ktoś mocował się z nim od drugiej strony.
-Nie, to bez sensu…
Podreptał na dół i po chwili był już w tunelu. Szedł i szedł, nieoczekiwanie potknął się zupełnie jakby mu ktoś podstawił nogę. Upadł, latarka zgasła.
-Cholera! – zaklął na głos.
-Umieraj – odpowiedziało echo.
Namacał w kieszeni paczuszkę zapałek. Zapalił jedną. migotliwy płomyczek na chwilę rozjaśnił mrok. Cienie tańczyły niepokojąco i Rosół odniósł wrażenie że z ciemności przyglądają mu się jakieś oczy… I nagle płomyk zgasł zupełne jakby został przez kogoś zdmuchnięty.
-Przeciąg – uspokoił sam siebie, ale wiedział że to nie prawda.
W lochu nie było przewiewu… Zapalił kolejną i nim zgasła spostrzegł w błocie srebrny błysk. Zaczął rozpaczliwie macać i wreszcie zacisnął palce na chłodnej blaszanej obudowie baterejki. Odetchnął z ulgą. Prztyknął przełącznikiem. Bez skutku. Przez chwilę bał się że od uderzenia zerwał się drucik w żaróweczce ale na szczęście gdy potrząsnął latarką zabłysło jasne światło elektryczne. Odetchnął z ulgą. Otarł pot z czoła. Poświecił na spodnie. Jego ulubione jeansy, i to nie byle jakie z bazaru, tylko kupione w Pewexie, były tak strasznie ulopane błotem że poczuł łzy w oczach.
-Mam za swoje trzeba było się ubrać w gorszy łach…
Ruszył szybkim krokiem i po chwili… Znów stanął u wylotu tunelu ze schodkami. Gapił się na ścianę w ciężkim szoku.
-Jak to możliwie!? – przeraził się. – Aaaa… Już wiem. Jak upadłem i wstałem po prostu pomyliłem kierunki. Tak, to jedyne wytłumaczenie. Ciemno było, to dezorientuje. Zamiast iść do ruin wodozbioru wróciłem do pałacu.
Przez chwilę oddychał głęboko. I nagle zamarł. W ciemności coś dyszało… Wstrzymał oddech. I ucichło.
-To tylko echo – odetchnął z ulgą i znów zamarł słysząc dla odmiany głuche warczenie.
Zacisnął palce na łomie, nerwowo omiótł loch snopem światła z latarki. Nic podejrzanego nie wypatrzył. Dźwięk oddalał się aż ucichł.
-Co to mogło być!? – szepnął
-…w rzyć – odszepnęło echo.
-Wilk? W tak gęsto zaludnionej okolicy to raczej niemożliwie. Tu nie ma wilków. Zresztą czego niby szukałoby dzikie zwierzę w miejscu gdzie śmierdzi człowiekiem. A może jakiś kundel? – rozważał. – Bezpański pies?
-…bies… – przedrzeźniło go echo.
-Trzeba stąd wyjść do cholery – warknął. – Pojedynczy tunel bez rozgałęzień to nie jest labirynt.
-Labirynt! – roześmiało się.
-Pojedynczy tunel, naprzód… Za pięć minut będę na zewnątrz.
-…wewnątrz – upierało się echo.
Ruszył. Żaróweczka latarki pożółkła, chyba wyczerpywała się bateria. Cienie zdawały się zbliżać, czepiać nogawek. Z trudem zmuszał się by nie zacząć biedz… Wreszcie dotarł do schodków prowadzących do lamusa. Wszedł parę stopni i ujrzał nad sobą zawał z desek. Mimowolnie zawył dziko a echo w tunelu zwielokrotniło to w jeden ponury ryk.


Z CYKLU CO DĚLAJÍ NAŠI autoři

Andrzej Pilipiuk místo psaní knih má novou profesi jako řidič kamionu. Jak teď říká, když lidi nekupují knihy, musí si vydělávat jako řidič!!! Má přezdívku náčelník!!!


Další ukázka z připravované novinky od Andrzeje

***
Las nie spodobał się Wurstowi od pierwszego wejrzenia. Był gęsty, ciemny, faktycznie pełen komarów. Cuchnęło fermentująca ściółką i grzybami. Na nieutwardzonej niczym drodze stały kałuże błota, gliniasta ziemia lepiła się do butów… Puszczeni tyralierą SS-mani po chwili pogubili się w krzakach i trzeba było strzelać w powietrze z karabinu by zebrać ich z powrotem. Tyle dobrze że nikt przy okazji nie utonął w bagnie.
-Co za obrzydliwy chaos – warknął Sturmscharführer gdy oddział wreszcie zebrał się wokół niego. – W tym kraju nawet drzewa rosną byle jak. U nas w Niemczech od dawna sadzi się wszystko pod sznurek a tu… – plasnął dłonią w policzek zabijając setnego komara.
-To może pójdziemy po prostu drogą? – Zasugerował Rottenfuhrer. – Zrobimy dziś tylko rekonesans, ocenimy czy w ogóle warto zapuszczać się tutaj… A prawdziwą akcję przeprowadzimy kiedy indziej, może przy lepszej pogodzie.
Dowódca burknął coś niechętnie i pomaszerowali. Daleko nie zaszli. W krzakach po lewej coś się poruszyło. Oddział zatrzymał się. SS-mani wycelowali schmeisery i zamarli w oczekiwaniu. Chaszcze rozchyliły się i na drogę człapiąc wylazła poczciwa krasula. Przez chwilę przyglądała się Niemcom jakby zdziwiona a potem zdefekowała, machnęła ogonem opędzając się od much i ponownie znikła w gęstwinie, tyle że po drugiej stronie duktu.
-Co to takiego!? – zdumiał się Wurst odprowadzając ją spojrzeniem.
-Krowa – wyjaśnił Jeskche. – Zwierzę takie. Żyje na wsi, doi się je i daje mleko…
-Nie róbcie ze mnie idioty! Wiem co to jest krowa. Tylko co u diabła robi w lesie!? To dzika krowa czy jak?
-Pasie się. To tu normalne, zwyczaj taki. Krów dużo, łąk niewiele więc się zwierzynę w lasach wypasa.
-A dlaczego u nas w Rzeszy nie wypasamy krów w lasach?
-Bo łąk u nas dużo, a krów ostatnio tak jakby niewiele…
-Jeskhe! Czy ja właśnie usłyszałem z waszych ust agitację antypaństwową!?
-Niczego podobnego nie sugerowałem! Wiem że wołowina to niezbędna ofiara dla frontu i jeszcze długo przed wojną gdy tylko urzędnicy kazali z dumą ponosiłem te obciążenia. Nigdy też nie kwestionowałem konieczności wprowadzenia kartek na mięso. Sam przecież z nich korzystałem, od samego początku, od trzydziestego szóstego roku! A to zwierzę to najlepszy dowód że u nie ma partyzantów. Bo jakby byli to by ją przecież ubili i zjedli – Ślązak zręcznie zmienił temat.
-A to w porządku – burknął Wurst. – Tu nie ma więc idziemy szukać ich dalej. Gdzie my właściwie jesteśmy?
Rozłożył mapę, potem wyjął kompas i poskrobał się po głowie.
-Tutaj – Jeskhe bezbłędnie zlokalizował rozwidlenie leśnych duktów.
-Widzę że tutaj – odburknął Sturmscharführer. – Myślę tylko dokąd teraz? Może tędy…
Omijając krowi placek powędrowali dalej. Niebawem las trochę się przerzedził i znaleźli się na rozległej polanie. Krzaczki tytoniu posadzone w równych rządkach zieleniły się aż przyjemnie było popatrzeć.
-Co to takiego? – dowódca poskrobał się po głowie.
-Myślę że łopiany – wyjaśnił Jeskche.
-Łopiany? Wyglądają jakoś inaczej niż nasze…
-Bo to zapewne lokalna polska odmiana. Od razu widać że gorsza, mniejsza, mniej witalna, słowem nie-aryjska. To i nic dziwnego że trochę inne niż u nas…
-Aaa… Naturlisch… Ale czemu rosną tak równo?
-Może po wycince zaorano tę część lasu i nasiona rozsiewane przez wiatr stoczyły się w bruzdy? – zasugerował któryś z szeregowców.
-To las się orze!? – zdumiał się dowódca. – Po co niby?
-Nie wiem, nie jestem leśnikiem – bąknął podkomendy.
Pomaszerowali dalej. Droga wznosiła się, pod stopami tu i ówdzie błysnęły kamienie i po kilkunastu minutach wspinaczki SS-mani wdrapali się na szczyt Liszkowego Wzgórza. Ruiny zamku Liszkowskich nie wyglądały szczególnie imponująco. Tynki osypały się dawno odsłaniając czerwoną cegłę. Mury zameczku spękały. W szczelinach zapuściły korzenie samosiejki brzóz. Przeszli przez łuk bramy na dziedziniec. Chyba zeszłej nocy odbywała się produkcja bowiem pod murem wysychały kałuże przepracowanego zacieru… Z okienka prowadzącego do zamkowych lochów rozległ się kwik. Sturmscharführer zajrzał ale w ciemności nic nie było widać. Za to śmierdziało intensywnie chlewem.
-Ma któryś latarkę? – warknął.
-Ja bym tego nie ruszał… – rotenfuhrer pokręcił głową. – To mogą być warchlaki z wiosennego miotu. Dzików tu zatrzęsienie. Locha jak broni małych może być cholernie niebezpieczna.
-To nie są świnie? – zdumiał się Wurst.
-No jakim cudem świnie? W ruinach zamku w samym środku lasu!? A kto by je tu karmił? Poza tym partyzanci zaraz by je przerobili na kiełbasy…
Na szczęście Wurst stał blisko okienka, woń bijąca z podziemnego chlewika głuszyła intensywny zapach wędzonki.


Vzdělávejte se Andrzejem Pilipiukem, když je karanténa! #FUCK

Historia ze światłem w tle

Dziś Fabryczny Uniwersytet Czasu Kwarantanny wraz z Andrzejem Pilipiukiem niesie kaganek oświaty :)Więcej opowieści i ciekawostek znajdziecie w książkach autora:https://www.swiatksiazki.pl/catalogsearch/result/?q=Pilipiuk#FUCK

Zveřejnil(a) Fabryka Słów dne Pátek 27. března 2020

Další příběhy a zajímavosti najdete v autorských knihách:
https://www.swiatksiazki.pl/catalogsearch/result/?q=Pilipiuk